U nas znajdziesz gry na każdy gust i kolor - Ice Casino
Minęło już kilka dni, ale emocje dopiero powoli opadają. Na zdjęciach widzicie uśmiechnięte twarze, ale wcale nie było tak łatwo. Na zdjęciu poniżej jesteśmy świeżo po rozgrzewce i jeszcze przed biegiem. Optymistycznie nastawieni, choć lekko poddenerwowani. Parę minut później ruszyliśmy. Niektórzy po raz pierwszy, skupiając się tylko na tym, żeby ukończyć bieg bez żadnej kontuzji. Inni z chęcią pobicia życiówki, przekroczenia swoich granic i wykręcenia kolejnego rekordu. Łączyły nas dwie rzeczy, każdy miał na sobie taką samą koszulkę. I każdy do szczęścia musiał pokonać te cholerne 42 kilometry.
Po zdjęciu jeszcze chwilkę się porozgrzewaliśmy, ustawiliśmy się w odpowiednich strefach czasowych, a moment po godzinie dziewiątej wystrzał pistoletu startowego oznajmił, że pora ruszać! Pierwsze kilometry to powolne rozdzielanie się dużego peletonu na coraz mniejsze grupki. A gdy powoli łapiemy rytm biegu i po raz pierwszy docieramy do naszego punktu kibica, okazuje się, że…
Punkt kibica 42 do Szczęścia ustawiony na wysokości Jubilata był zdecydowanie najlepszym punktem kibica na całej trasie. Było nas dużo, byliśmy głośni i zauważalni, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Każda wizyta w punkcie, a na całym dystansie zdarzyło się takich cztery była chwilą oddechu i radości, gdy już naprawdę robiło się ciężko.
Gdyby nie nasi kibice, z pewnością nie byłoby tylu pobitych życiówek, tylu uśmiechów i tylu maratońskich pierwszych razów. A gdy już przekroczyliśmy linię mety, odebraliśmy upragnione medale, zażyliśmy relaksacyjnego masażu, czym prędzej ruszyliśmy do klubu Żaczek raczyć się piwkiem zwycięstwa.
To naprawdę nie jest wina piwa, że jesteśmy tutaj uśmiechnięci jeszcze bardziej niż na zdjęciu wyżej. Bieganie i pomaganie to serio wielka frajda.